wykapany adam
TU czytaj
Dorota Kozieradzka, Michał Szuszkiewicz
Wykapany Adam
2013
xerokolaż, druk cz-b
14x18,5cm
OPIS PRACY
WSTĘP DO OPISU
W przekonaniu autorów niniejsza praca sumuje doświadczenia
współpracy i przenosi je na poziom genetycznego krzyżowania
organizmów, gdzie mnogość komórek i elementów pochodzących z
dwóch odmiennych form życia wspólnie buduje nową jakość. Wszystko
dokonuje się w mikroskali, tak, iż pojedyncze elementy tracą na
znaczeniu na rzecz "szumu" tkanek. Nieprzyzwoita wręcz ilość obiektów
na centymetr kwadratowy jest możliwa dzięki połączeniu klasycznej
metody kolażu ze współczesnymi technikami montażu fotograficznego,
całość w duchu odchodzącej do lamusa techniki xero.
Skojarzenia ze szlachetnymi technikami graficznymi będą również jak
najbardziej na miejscu, o czym świadczyć może sposób sygnowania
prac. Złożoność całego procesu poddaje w wątpliwość użyteczność
wszystkich wymienionych przeze mnie technik. Można wręcz odnieść
wrażenie, że techniki wyśmiewają się nawzajem. Ktoś pewnie chci ałby
powiedzieć, że wysuwam zbyt pochopne wnioski, albo lepiej - że
potrzeba dogłębnej analizy skierowała mnie na wątki poboczne. Nim
więc pogrążę się w bezproduktywnej pracy, pozwolę sobie na jeden
wniosek. Otóż jest dla mnie jasne, że obcowanie z Adamem powinno być
czujne jak stąpanie po zamarzniętym jeziorze, być może bezcelowe, ale
na pewno ekscytujące.
ROZWINIĘCIE OPISU
Wróćmy zatem do tego, co wydaje się na tę chwilę najistotniejsze i
niech nikt nie mówi, że zabieram się za tekst od niewłaściwej strony.
Zajmiemy się genezą dzieła na tyle wnikliwie, żeby nikt już nie mógł
dodać więcej w tej kwestii, odszyfrujemy, spenetrujemy, obnażymy nie
tylko założenia twórców, ale i wszelkie możliwe nieuświadomione
impulsy, które nimi powodowały, zaważając na dalszych decyzjach w
procesie kreacji.
Z pomocą przyjdą mi sami artyści, których szczęśliwie uśpiło moje
uprzejme usposobienie na tyle, że zdradzili kilka tropów, a nawet
szczegółów biograficznych [na marginesie - zupełnie nie pojmuję,
dlaczego niektórzy artyści tak niechętnie tłumaczą odbiorcy znaczenie
swoich prac, uważam że powinni to robić i potrafić to robić, kiedy tylko
zajdzie taka potrzeba]. Nic nie podejrzewając, wyjawili, że na samym
początku myślenia o Adamie wiedzieli już, w jakiej technice powstanie
praca, że będzie mała, i że nic nie będzie na niej widać, nie wiedzieli
tylko, czego nie będzie widać. Z pomocą przyszedł im stary ulubiony
horror odgrzany po latach - The Fly Davida Cronenberga. W filmie
ponura wizja naukowych eksperymentów końca wieku staje się tłem dla
samodoskonalenia bohatera obrazu. Seth Brundle jest bliski
przełomowego odkrycia mającego zrewolucjonizować nasze życie. Coś o
czym wspominali dotychczas jedynie natchnieni wizjonerzy - czyli
teleportacja - właśnie staje się faktem. Zasadnicze odkrycie okazuje się
jednak nieistotne wobec przypadkowo wywołanego zdarzenia.
Najbardziej odległa teleportacja, jaka ma miejsce w filmie, przenosi
bohatera parę metrów dalej, w drugi kąt pracowni naukowca. Dużo
dalej, w odległości liczonej już nie w metrowej skali, lecz milowych
kamieniach ewolucji, przesyła Setha pechowa wpadka polegająca na
umieszczeniu siebie w jednej kapsule z muchą. Futurystyczne wizje
ludzkości schodzą w cień w obliczu nowej gałęzi nauki. Początek
inżynierii genetycznej, czyli ?geneza genetyki?, cóż za okropny polip
językowy postanowił wyrosnąć na pierwszych kartach naszej historii.
Skoro jednak doszliśmy aż tu, na sam początek, pojawiło się też słowo
genesis, które pewnie nie chciałoby mieć nic wspólnego ze wszystkimi
tymi potwornościami, to konieczne będzie wklejenie własnej,
alternatywnej wersji Początku świata:
?Stworzenie Świata to kolejny wspólny projekt Doroty Kozieradzkiej i
Michała Szuszkiewicza. Artyści postanawiają udowodnić strukturalną
jednorodność wszechświata. W tym celu budują go od nowa, zamieniając
jednak miejscami jego elementy. To wielowymiarowe "pomylenie"
miejsc dokonuje się przewrotnie w zaskakująco prostej i, wydawałoby
się, mało szlachetniej technice jaką jest xero. W porównaniu do
dotychczasowych realizacji duetu Kozieradzka-Szuszkiewicz, jest to
projekt oszczędny, wręcz skromny. Jego siła leży w prostej metodzie i
równie prostym założeniu, że zasada homologii nie dotyczy wyłącznie
organizmów żywych, lecz wszystkich innych znanych nam form w
przyrodzie.?
Twórcza natura śniła i tu i tam ten sam sen, a jeśli można mówić o
naśladownictwie, to z pewnością o wzajemnym tylko. (...) Jeśli dobrze
rozumiałem naszego gospodarza, to interesowało go zagadnienie
jedności ożywionej i owej tak zwanej nieożywionej przyrody, oraz myśl,
że wobec niej grzeszymy, przeciągając zbyt wyraźną granicę między tymi
dwiema dziedzinami, gdyż w istocie jest ona przecież przenikalna i
właściwie nie ma takiej elementarnej zdolności, która byłaby wyłącznie
zastrzeżona dla stworzeń żywych i której biolog nie mógłby studiować
również na nieożywionym modelu.
Thomas Mann Doktor Faustus
Stworzenie Świata, 03.2013, Galeria Wizytująca w Warszawie
Czyli już wiemy jak rozumieć pochodzenie Wykapanego Adama.
Rzeczywiście staje się on całkiem podobny do swojego imiennika, o ile
jest jego imiennikiem pierwszy człowiek że Stworzenia Świata
Kozieradzkiej i Szuszkiewicza, ten homologiczny stwór, zmuszony do
życia na "pomieszanej" planecie.
Pięknie wszystko zaczyna się układać, choć równocześni e pojawiają się
znamiona niebezpiecznej gry. Czy bowiem biografia twórczości może
trwać sama w sobie, innymi słowy, czy artystyczne ?bio? to
przypadkiem nie słaba emanacja żywej biografii, a w takim razie czy ta
pokręcona konstrukcja nie jest przyznaniem się do winy, do twórczej
niemocy wobec prostego aktu poczęcia i następnych równie oczywistych
zdarzeń w życiu człowieka?
NIE KAŻDA KRZYŻÓWKA GENETYCZNA OWOCUJE NOWĄ
FORMĄ ŻYCIA, ALE TWÓRCZY PRZYPADEK, CO KTÓRYŚ RAZ,
RODZI NOWY GATUNEK POWSTAŁY W WYNIKU MUTACJ I.
Korzystając z bezcennej chwili pozbawionej myśli zadumy, chciałabym
rozwinąć nieco szerzej temat pracy Kozieradzkiej i Szuszkiewicza.
Ustaliliśmy ponad wszelką wątpliwość, że genetyka nieco perwersyjnie
skrzyżowana z księgą Genesis jest kluczem do odczytania Adama.
Sugerują to sami autorzy, wynika to z interpretacji tytułu, wreszcie
wskazuje na to ich poprzednia wspólna praca, czyli Stworzenie świata.
Niech zatem ciągłość naszego wywodu będzie ostrzeżeniem dla
wszelkiej maści teoretyków lub po prostu fanów czytelnych opisów dzieł
sztuki wizualnej! Podążanie w jedynym logicznym kierunku oślepia nas
nieraz zupełnie, nie pozwalając dostrzec tego, co mamy przed nosem. A
tam, proszę Państwa, wijące się robactwo zmieszane w kleistej magmie z
ludzkimi wnętrznościami. Czy można wyobrazić sobie bardziej
naturalistyczne i dosłowne ukazanie przemijania. Jak to możliwe, że
umknęła nam (a może tylko mi?) tak banalna refleksja? Oczywiście
nowo odkryty aspekt omawianej pracy nie zmienia jakoś diametralnie jej
przekazu. Uznajmy raczej, że wpisuje się gładko w ?biologiczną?
tematykę. Dodaje tylko nieco ?mroku? tej i tak niezbyt jasnej pracy.
A tymczasem, jakby niechcący, udało nam się znaleźć blade refleksy
palących problemów współczesności, tematów dławiących naszą
trzydziestoośmiomilionową, czy może ponad siedmiomiliardową
społeczność. Och, jak My kochamy, kiedy sztuka staje się polityczna,
kiedy nas poucza, jest naładowana, gotowa do użycia w
światopoglądowej walce z wrogiem. Co na to sami Twórcy? Chrzanić
ich! Niech się cieszą, że mają gdzie pokazać! Nie można liczyć się z
fanaberiami tej rozpieszczonej grupy, kiedy idzie o sprawy najtęższej
wagi! Weźmy, wykorzystajmy, zmieńmy kontekst jeśli trzeba, przecież
nie przestaną się do nas wdzięczyć i uśmiechać:
?..jest przykładem ukazania w sztuce lat nastych dwudziestego
pierwszego wieku sprzeczności między nauką i religią??
- Hola! ? Krzyknął i złapał mnie za pysk Artysta. Odepchnęłam go
jednak szybko, bo był cherlawy nawet bardziej niż ja.
- Czy ty Misiu naprawdę myślisz, że o czymś możesz decydować? Jesteś
tylko rzemieślnikiem, wytwórcą produktu. A może nawet i tym nie.
Jesteś niepotrzebny, chyba że rynek zdecyduje inaczej, chyba, że Ja
zdecyduję inaczej! Ale teraz znudziłeś mi się, możesz odejść w cień,
twojej pracy już nie chcę, bo się obraziłam, w ogóle nie będę się do
ciebie odzywać, a wtedy znikniesz?
Jak powiedziałam, tak się istotnie stało. Posiadłam bowiem fantastyczne
moce. Mogę mówić tak i nie i tak się dzieje albo nie.
Przepraszam za drobną dygresję. Miewam czasem takie sny na jawie. To
efekt postępującego rozdwojenia jaźni. Pogubiłam się zupełnie. Już nie
wiem, czy jestem Nią czy Nim, a może Nimi? Przyjmijmy, że jestem
sobą i mam robotę do wykonania. Jestem sobą, oddech, jestem sobą,
oddech, jestem sobą, oddech, to zawsze pomaga?
W tym całym natłoku wrażeń zapomniałam zająć się kwestią rozmiaru
omawianego obiektu. Niewielki format (przyjmijmy dobrodusznie, że
nie jest wyłącznie efektem galeryjnego zamówienia) służy tym samym
celom, co wspomniane już wykorzystanie techniki xero, czyli
ujednoliceniu, nadaniu swoistego rytmu, płynności. Myślę, że wysiłek,
któremu poddajemy nasz wzrok, wpatrując się w szczegół Adama, jest
adekwatny do ilości pracy włożonej w tę realizację. Można by sobie
wyobrazić, że jest ona ogromna np. rozmiarów Bitwy pod Grunwaldem,
ale wtedy byłaby równie efektowna, co niemądra. Czy wielka skala nie
jest przereklamowana? W każdym razie nie można zaprzeczyć, że służy
obecnie przede wszystkim celom reklamowym. Kiedy wszystko wokół
krzyczy i domaga się naszej uwagi, my skierujmy ją w stronę rzeczy
subtelnych, nienachalnych, po prostu skromnych.
Wykapany Adam podsuwa nam taką oto refleksję:
Możliwość wyrażania siebie w wielkich formatach to nie jest jakaś
szczególna cecha naszych czasów. Natomiast rewolucyjne i wspaniałe
jest to, że możemy stworzyć miniaturę, nie posiadając w najmniejszym
stopniu sprawności miniaturzysty.
O UKŁADZIE SCALONYM
Rzeczywiście nowe wnioski przyniosła ta burzliwa dyskusja z samą
sobą, rzeczywiście doszliśmy do czegoś wartego tych emocji. Oto nowa
myśl zakiełkowała w głowie i rozrosła się w dół, zupełnie jak w
przeszłość, bo chociaż nie do tyłu, to przecież także nie w kierunku, w
którym zazwyczaj wszystko wzrasta w czasie czyli w górę. Nowe myśli
już prawie zakwitły na dole, tyle wydaje się, że minęło czasu od
ostatniego spojrzenia w górę. A tam, tzn. w górze, zawisła praca, o
której mówimy i raczej jej rozmieszczenie dalekie jest od dołu. Cóż się
jednak z nią dzieje na naszych oczach! Otóż patrzymy na nią z
perspektywy warkocza komety, a wokół ukazują się mgławice, planety i
układy, rozbłyski, wybuchy, czarne dziury.
I w tym całym pięknym kosmosie, znów rysuje się przeraźliwa wizja
zagłady, bo przecież taki zrównoważony, kolorowy wszechświat nie
może istnieć naprawdę, on musi być wymyślony przez jakiś próżny
umysł. I ta myśl sprawia, że układ kosmiczny wygląda trochę jak
elektroniczny, to zresztą ostatnia romantyczna fatamorgana, która
widzę, bo za chwilę wszystko wraca do normy i znajdujemy się na
wystawie sztuki współczesnej.
POWRÓT DO MERITUM
Istota sprawy wcale nie jest tak złożona i znajduje się parędziesiąt
centymetrów wyżej. To mało efektowna czarno-biała plama oprawna w
ramkę. Ale w tym właśnie jej urok, że nie będąc przydługim tekstem
pełnym kiepskiej literatury, w jakiś magiczny sposób przechowuje tę
samą treść. Napisałam "opis do pracy", ponieważ chciałam stać się
częścią biegu rzeczy, sprawić, by opis stał się dziełem. Nie wiem, czy to
akurat mi się udało, ale jestem przekonana, że trudno już teraz odebrać
Adama zupełnie niezależnie, bez "ogona", zobaczyć go znów pięknego w
swej prostocie i małomówności. Jeżeli nawet obrzydziłam Wam to
pierwsze wrażenie, trudno, pomyślcie raczej, jak często ktoś odbiera
Wam tę przyjemną niepewność swoich uczuć, wręczając w zamian
jasność i przejrzystość godną teorii naukowej.
POCZĄTEK KOŃCA
Cały czas waham się przed podjęciem decyzji, czy na końcu powinien
być koniec. To jak w jednej bajce, która w tytule miała koniec, więc nie
wiele jeszcze mogła czytelnika zaskoczyć. A ja, ponieważ mój bohater
ewoluował, coraz bardziej pragnę w tym opisie zostawić puste miejsce, i
nie po to wcale, by oddać hołd sztukom wizualnym, raczej dla
uświęcenia swojej pracy. Według pewnego mędrca wybitne dzieło
zawsze powinno posiadać jakąś ułomność, słabszy element. Moim
zdaniem to bzdura, choć miła zapewne dla ucha kogoś, kto sam pragnie
stworzyć coś wielkiego. Nie chodzi o niedoskonałość, ale o
niedopowiedzenie i jeżeli nie jest na nie za późno, to chciałabym je
teraz napisać.
Wyobraźmy sobie zamek, w którym mieszkają wszyscy możni pewnego
niewielkiego królestwa. Wyobraźmy sobie, że monarchia jest słaba
związana umowami, przyjaźniami, wspólnymi interesami. Wyobraźmy
sobie, że wszyscy możni tego kraju są biedni, bo to w ogóle jest biedny
kraj, ale udają przed sobą, królem i poddanymi, że są bogaci i
wpływowi. Król już niczego nie udaje, bo ma związane ręce, ale
wszyscy inni udają.
A teraz wyobraźmy sobie, że Na Skraju Lasu nieopodal zamku mieszkają
sobie zwierzęta wszelkich gatunków i rozmiarów. Możni nazywają je
poddanymi i być może zwierzęta powinny się obrazić na tę zniewagę, ale
prawda jest taka, że niespecjalnie je cokolwiek interesuje oprócz ich
skromnego życia, o którym wiedzą, że jest skromne, ale jednocześnie pełne
uroku. Zwierzątka kochają te swoje życia nawet bardziej niż możni swoje i
bardziej też je narażają. Narażają, bo muszą szukać pożywienia w ciemnym
lesie. Tam natomiast jest bardzo niebezpiecznie, ale lepiej zginąć w
groźnym lesie niż w tłumie bezmyślnych stworzeń, które upatrują swej
życiowej szansy, przesiadując pod murami zamku.
Na szczęście rzadko ktoś ginie w mrocznym lesie, prawdę mówiąc, ostatni
nieszczęśnik stracił tam życie dwa sezony temu, a był to bóbr -drwal,
którego przygniotło drzewo podczas wycinki. Zresztą ciężko mieć o to do
drzewa pretensję, bo, jak wszyscy wiedzą, drwal pił dużo wody z jeziora.
Zawsze jednak Mroczny Las był uważany za niebezpieczny, i to się nie
zmieniło. Ciężko bagatelizować zagrożenie o którym nic nie wiadomo,
wiadomo natomiast, że mieszkańcy znad Skraju Lasu wzorowo przestrzegali
zasad bezpieczeństwa.
Jedyna sytuacja w której uchyla się wszelkie obostrzenia, to odbywający się
cyklicznie Konkurs, nie mający sobie równych w tej części Królestwa.
Konkursowe zadanie jest bardzo proste: kto wejdzie najda lej w las, ten
wygrywa. Chociaż uczestnicy Konkursu często starają się pokazać od jak
najlepszej strony, osiągając w tej konkurencji rozmaite rekordy, takie jak
?najdalsze wejście w las na biegówkach?, czy ?najdalsze wejście w las w
butach? lub ?najdalsze wejście w las na jednej nodze?, a ostatnio nawet
?najdalsze wejście w las, oddychając wyłącznie powietrzem z butelki?,
chociaż zdobywcy tych rekordów są ulubieńcami tłumów, to jednak, takie
przynajmniej można odnieść wrażenie, poważne jury zawsze ogłasza
zwycięzcą tego, kto najzwyczajniej w świecie wszedł najdalej. Niniejsza
zasada, o ile rzeczywiście istnieje, czyni Konkurs w miarę sprawiedliwym,
mówię w miarę, bo przecież nigdy nie można mieć pewności, że nie
dochodzi do żadnych nieprawidłowości podczas trwania rywalizacji, gdzieś
głęboko w głuszy, kiedy nikt nie patrzy? Rzecz jasna pojawia się na tym
tle niemało spekulacji, ale narrator nie jest miłośniczką plotek, poza tym
historia, którą zamierza opowiedzieć, wydaje jej się o wiele ciekawsza i na
pewno znacznie bardziej krwawa od tych kuluarowych opowieści.
Rzecz miała miejsce wiele lat wcześniej, kiedy Konkurs był jeszcze bardzo
młody, jego zasady różniły się nieco od obecnych. Nikt nie pamięta na
czym te różnice dokładnie polegały. Podobno miały dotyc zyć na przykład
strojów sportowców. Dziś wydaje się oczywiste, że dla krowy optymalny
ubiór będzie inny niż dla osła. Wtedy, jak się zdaje, tego nie rozumiano,
więc wszystkie zwierzęta miały nosić identyczne stroje startowe. W wyniku
tego uniwersalny kostium konia uciskał w szyję, psa dusił w kłębie, kota
łaskotał w ogon, a kogutowi odbierał zdolność widzenia. Gdyby mierzyć
szanse uczestników zasadami ergonomii to z pewnością wygrałby knur.
Poza tym jednak, że strój dodawał mu męskości, nie miał cudownych
właściwości i nie potrafił zmienić praw natury, które nie czynią knura ani
najszybszym ani najdzielniejszym. Walka o najwyższe trofeum trwała zatem
tego roku w najlepsze, gdy pojawiły się pewne niespodziewane okoliczności
przyrody. Wszystko zaczęło się od tego, że kot złapał kaszel. Kaszel miał
okropny, więc inne zwierzęta omijały go szerokim łukiem w zrozumiałej
trosce o swoje zdrowie. Tak też zrobił koń, który nadkładając drogi, uderzył
w galop po niepewnej ścieżce. Ścieżkę właśnie przecinał jeż i omal nie
doszło do tragicznego wypadku. Na szczęście jeż okazał się mieć lepszy
refleks i wykonując fantastyczny unik, dosłownie zmienił bieg wydarzeń.
Jakże bowiem w innym razie koń niósłby jeża na grzbiecie. Dziś brzmi to
równie niedorzecznie, jak wtedy wyglądało. Korzystając z jeżowego
refleksu, rumak popędził drogą pełną wystających gałęzi, dziur, dołów i
wzniesień, ścieżką mroczną, ale też i prowadzącą najgłębiej w las. Niestety
jeż okazał się nie zupełnie uczciwy i sercu lasu pozostawił swego
wierzchowca samemu sobie, i bez żadnych wskazówek. Kiedy jeż zobaczył,
że jest bezpiecznie, wykopał norkę, zapalił świeczkę i do późnej nocy
zaczytywał się opowieściami o swoich bohaterskich przodkach. Światło
spostrzegł lis, który przyłączył się do konkursu w ostatniej chwili, bowiem
do samego końca szacowne jury nie było pewne, czy posiada on
wystarczające obycie w sprawach gospodarstwa i można traktować go jak
swego. Rzeczywiście Lis był niezupełnie oswojonym zwierzęciem i kiedy
głód mu zajrzał w oczy, nie mógł opanować krwawej żądzy na widok
palącego się światełka zwiastującego cywilizowany posiłek. Tak skończył
się żywot szczwanego jeża, ale i drapieżny lis nie pożył długo, stając się
ofiarą swego spontanicznego działania. Czający się niedaleko pies, który
cenił sobie przyjaźń z jeżem, oburzony zaistniałą sytuacją, postanowił
zemścić się okrutnie na krwiożerczym lisie. Jak wiadomo nie ma lepszego
przyjaciela niż pies, więc możemy sobie wyobrazić, co uczynił pies z
mordercą swego ziomka. Być może krwawa jatka na tym by się skończyła,
gdyby nie sfora wilków przechodzących opodal. Sfora to dużo powiedziane,
w tamtych czasach przedstawicieli owego gatunku było naprawdę niewielu.
Obecna tu para uznana została za sforę przez leśnika w momencie, kiedy
przybysze z północy wymordowali całą zgraję jej kuzynów, twierdząc
później, że nie mieli pojęcia, iż strzelają do gatunku zagrożonego
wyginięciem. Wilki nie czuły nienawiści do psa i może uszłoby mu na
sucho, gdyby nie jego własny instynkt, który kazał mu bezmyślnie obrażać
wilki tępym szczekaniem. W wyniku całej tej krwawej epopei, nie pozostał
w lesie żaden z zawodników, z wyjątkiem, no właśnie, dzielnego indora.
Ten, jak się okazało, wykazywał się odwagą wyłącznie na swoim wybiegu, a
przez cały czas trwania konkursu siedział ukryty pod stosem gałęzi pięć
minut od wejścia do lasu. Powyższa historia nie miała specjalnego morału,
bo przecież nie wynosiła indyczego tchórzostwa ponad cechy innych
zwierząt. Do dzisiejszego dnia nikt jej nie spisał, bo nie przynosiła chluby
zwierzęcej społeczności. Ja jednak życzyłabym sobie, by stała się
przestrogą dla wszystkich, którzy wierzą w twórczą moc przypadku,
upatrując w nim swego sprzymierzeńca. Są i inne wnioski tak samo mądre,
jak po każdej krwawej jatce: że nikt nie jest taki jak się wydaje , że
prawdziwa przyjaźń prowadzi do prawdziwej nienawiści, że w skrajnych
sytuacjach zwierzęta potrafią być okrutne prawie jak ludzie, że trzeba
zaostrzyć względy bezpieczeństwa, aby móc wychować zdrowe
społeczeństwo. To doprawdy rozkoszne, że bezkresna groza jest nośnikiem
wszechobecnych wartości.